czwartek, 9 lipca 2015

Chapter XIV - Claire

-Jak się w ogóle czujesz? - pyta.
Wzruszam ramionami i przewracam się na lewy bok.
-A wiesz co - mówię podejrzliwie. - ty mi najpierw powiedz, po co - a może dlaczego - tu przyszedłeś. Nie żeby coś, dzięki za troskę, ale no wiesz.
Widzę, jak się lekko rumieni. Zasłania twarz dłonią i odchrząkuje. Speszył się Nieśmiałek jeden. Uwielbiam peszyć ludzi. Ach, polecam. Daje satysfakcję.
Ale coś się nagle zmienia. Thomas prostuje się i wypina dumnie pierś. Wytrzeszczam oczy i podnoszę zdumione brwi.
-Not all girls are just like you. - mówi, naśladując głos Jona Snowa. - Kissed by fire*.
Uśmiecham się. Nie wiedziałam, że Aiko pozwala mu oglądać takie mocne seriale. Haha, to przecież takie "dorosłe". Byłam pewna, że Sherlock to już szczyt.
W tym momencie na oddział wbiega Aiko, a za nią jej narzeczony. Po jaką cholerę przyszła cała gromada...? To tylko moja pacjentka. No, i jej brat, i jej chłopak... Po co...?
Aiko jest ubrana w tą samą, wielką, bordową bluzę, jaką miała, kiedy mnie odwiedziła w gabinecie i czarne, lekko wydarte getry. Nosi ciemnoczerwone półtrampki, a ich sznurówki ma dziwnie obwiązane wokół butów. Jej długie, białe jak śnieg włosy upięła są w prostego, wygodnego warkocza i wygląda na zaaferowaną. Obo niej stoi Bertie, który odgarnia z twarzy swoje ciemne włosy, a na sobie ma jedynie bluzkę z krótkim rękawem z napisem i jeansy oraz czarne trampki. Pociąga nosem.
-Claire! - krzyczy ciężarna.
-Aiko, ciszej. To OIOM, dostanę opieprz jak będziemy tak głośno. - wyjaśniam. - I tak, miewam się dobrze.
Oddycha z ulgą. Wcześniej o tym nie myślałam, ale... Kiedy tylko coś mi się stanie, oni od razu przyjeżdżają... Może znaliśmy się kiedyś, a ja po prostu tego nie pamiętam....?
Szczerze mówiąc, nigdy nie przeszło mi to przez myśl, ale teraz dostałam olśnienia. Kiedy leżę na oddziale intensywnej terapii, przychodzi to mnie jedna z moich pacjentek. Ale nie tylko ona sama, zawsze przywlecze ze sobą swojego brata, a czasami i przyszłego męża. Lekarzem jestem od dosyć dawna, i nie wiem, ile kobiet już wyleczyłam, ale taka sytuacja nigdy, ale to przenigdy mi się nie zdarzyła.
Co prawda, nie narzekam na ich towarzystwo. Do tej pory byłam sama, ale to w sumie też mi nie przeszkadzało. Jestem na tyle niezależna, że mając ich przy sobie czuję się tak jakoś... troszkę dziwnie. Są inni, ale mimo to mnie rozumieją. Aiko to miła i przebojowa, młoda kobieta, czyli praktycznie przeciwieństwo mnie, ale mimo to dogadujemy się. Thomas jest... Hmm, szczerze, nie wiem o nim za dużo. Jest dobrym człowiekiem, tak mi się wydaje. Nie spodziewałam się, że będzie spędzał ze mną tak dużo czasu. A Bertie... cóż, mogę się mylić, ale wygląda mi na lekkiego pantoflarza. Pomijając to, bardzo go lubię, mam nadzieję, że razem z Aiko będą żyli długie i szczęśliwe życie razem z gromadką dzieci. Nie sądzę, żeby mi się to kiedykolwiek przydarzy, ale tak w ogóle to jestem wręcz pewna, że potomków mieć nie będę. Gary ma córkę, Aya jest w ciąży z moim bratem, więc jakieś tam następne pokolenie Rutherfordów będzie.
-Kiedy cię wypuszczą? - pyta Aiko, pewnie z nadzieją, że powiem "Dzisiaj", albo "Teraz". Cóż, chyba nie mogę skłamać.
-Kiedy tylko poczuję się lepiej, czyli w sumie to teraz.
Wszyscy otwierają szeroko usta ze zdziwienia. Czy oni nigdy w szpitalu nie byli? Cóż, teraz mają szanse zobaczyć, jaką władzę ma tu doktor.
-Ekhem, ekhem. - zwracam się do Lauren, klaskając w ręce. Dobrze wie, na jaki pokaz się umówiłyśmy. Czasami jest bardziej kumata od nich. - Lauren, chcę iść do domu.
Puszczam jej oko, na co ona odpowiada kiwnięciem głowy.
-Oczywiście, pani doktor.
Dumnie zdejmuję z siebie wenflony i rury, które kiedyś były napełnione przepływającą krwią. Zabieram moją torbę z podłogi i lekko opierając się na lewej ręce, na której mam ranę, opuszczam szpitalne łózko. Oglądam się za siebie. Cała trójka stoi za mną, zadając sobie pytanie typu "Co ona wyrabia?!". Ale czy oni nie rozumieją, że już mi ten gnój zaszyli, a inne cholerstwa się na szczęście nie przedostały? Czuję się bardzo dobrze! Wzdycham.
-No dobrze. - zaczynam. - Rana została zaszyta i zabandażowana, zarazki czy też inne wirusy się nie przedostały, tak? W takim stanie ze szpitala mogę sobie w podskokach wyjść bez szwanku.
Widzę, jak na ich twarzach pojawia się uśmiech. Mimo wszystko, nie chcę tracić pieniędzy. Jeżeli przychali tutaj do mnie - będą chcieli mnie odwieść. A szczerze mówiąc, kolejne wydane w błoto 15£ mnie nie interesuje. Wygładzam moją czerwoną spódniczkę, prostuję się i z gracją podchodzę do rejestracji.
-Luna. - mówię stanowczym głosem.
Ona... ona... ogląda Zbuntowanego Anioła. Drogi Boże.
-Luna, byłabyś na tyle uprzejma - mówię, opierając ręce na blacie. - Wyłączyłabyś te pierdoły i dała mi moją wypłatę?
Dziewczyna przez chwilę trzęsie głową, rozgląda się jak ten derp po swoim otoczeniu, jakby mnie w ogóle nie zauważyła.
-Och~! - wydaje z siebie pisk. - Doktor Rutherford! Wy-wypłata? Ach, wypłata! Ju-już daję!
Przewracam oczami, kiedy wychodzi ze swojego stanowiska i idzie do naszego sejfu po moje pieniądze. Kod do skrytki znam tylko ja i ona. Co jest dosyć głupie, nasz sejfik jest na litery. Jest pod nim taka mąła klawiaturka. Jednak Luna się uparła, i teoretycznie nasza szpitalna skrytka jest na cyfry. No, rzymskie. To ja wymyślałam hasło. MCMXC.Nie wiem. Tak se jakoś wystukałam.
Kiedy Luna szpera w pieniądzach, za ramię łapie mnie Lauren. Odwracam się powoli i zaczynam rozmowę.
-Ładnie ci w tym kolorze. - schlebiam jej. Rumieni się.
Faktycznie, Lauren przefarbowała włosy na ciemny kolor. Ciemny brąz w miarę jej pasuje, a spięte w warkoczyki wyglądają estetyczniej.  Przynajmniej jej burza włosów przestała mnie irytować. Jak sobie myślałam, o tych wszystkich biednych ludziach, którym blond włosy przedostały się do lekarstw. Sama czasami myślę o ścięciu moich. Zrobię się na Czarną Wdowę i na tym przystanie.
-Pani doktor - kontynuuje. - Jest sprawa. Nie dotyczy szpitala. No, może trochę.
Chyba wiem o co jej chodzi. A jednak nie.
-Chodzi o mojego... byłego.
-Proszę, nie mów mi o tym gnoju. - odmawiam rozmowy. - Oj. Nie chciałam cię urazić. Przepraszam najmocniej.
-Nie, nie ma o czym mówić. - zaprzecza. - Po prostu chciałam się spytać... Czy to Arthur na panią napadł? Tam, w... toalecie? To... to był on?
Myślę dłuższą chwilę nad moją odpowiedzią. Kiedy powiem, że nie, skłamię, a gnojek musi pożałować. Jeżeli powiem, że tak, biedna dziewczyna się załamie, że chodziła z takim pojebem. Ups. Chyba lepiej sama się tym zajmę.
-Posłuchaj. - mówię jak najłagodniejszym tonem. - Nie pamiętam nawet twarzy porywacza. Nic nie widziałam. Poza tym, wszystko dobrze się skończyło, prawda?
Kiwa głową. Nie jestem zbytnio chętna do prowadzenia tej niezręcznej rozmowy, bo widzę, że oczy Lauren łzawią, a ona pociąga nosem. Uuups.
Nagle widzę stojącego w kącie Alexa. Chyba czeka na mój znak, bo patrzy się w moją stronę i wytrzeszcza oczy. Korzystając z okazji, że Lauren odwraca wzrok, podnoszę rękę i pstrykam palcami, mając nadzieję, że to zadziała.
-P-proszę pani! - przybiega Luna. - Oto wypłata.
Hm...? Dwa tysiące? Nie no, nieźle. Jak na mój tydzień. Naprawdę nieźle, ale mogłoby być lepiej.
-Dziękuję. - mówię. - Do widzenia.
Luna kiwa głową i dyszy. Zmęczyła się szukaniem pensji dla mnie. hehe xD
Wychodząc, uśmiecham sie kącikami ust, bo widzę, że Alex stoi koło Lauren i ją pociesza. Naprawdę mi się udało.
Zatrzymuję się na chwilę. Przypominam sobie o Aiko, Bertie'em i Thomasie, których zostawiłam i bez słowa sobie poszłam. Odwracam się i przez szybę patrzę na OIOM. Chyba poszli już. Cholera. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Wzdycham i przełykam ślinę. Kiedy się odwracam, przede mną stoi... Bertie.
-Claire, przepraszam, ale musimy poważnie porozmawiać.
* * *
-Cholera jasna, o co wam wszystkim chodzi z tymi pierścieniami?! - pytam oburzona, popijając kawę zakupioną mi przez Bertiego.
Również pije swój napój, stąpając po ziemi. Patrzy w dół, jakby nie zauważył, że ja tu też jestem. 
Bertie opowiedział mi o jakiejś krainie, o pierścieniu, którego zgubiłam i o tym, że Thomas zrywa dla mnie z Ib. Wszystko to powiedział po kupieniu mi cappucino, za co byłam mu wdzięczna, ale kiedy zaczął pierniczyć o tej cholernej krainie, miałam ochotę go udusić. 
-Spróbuj to zrozumieć. - tłumaczy. - Proszę. Wszystko, co teraz powiedziałem, jest prawdą, o której TY nie pamiętasz.
-Bertie, PROSZĘ. Po prostu daj mi spokój z tą całą posraną historią.
-Tak, jak myślałem. - mówi, jakby do siebie. - Tylko ten cholerny, szafirowy pierścionek ci pomoże. Uparta z ciebie kobieta.

Od autorki: 
Witom wszystkich serdecznie! Kurde, czuję, że piszę coraz gorzej. Po prostu: DO SIEDEMNASTKI. Jedyna zasada tego bloga. O cholera, do siedemnastki tylko dwa wpisy! Cieszmy się i radujmy się! Nareszcie będzie się działo, a nie jakieś pierdołki o argentyńskich telenowelach! Yay! 
Tak troszkę off-top: na moim starym blogu, Krainie Santoro's, niedługo pojawi siepę epilog. Ostrzegam, że jest w nim troszkę spoilerów, ale w sumie łatwiej będzie Wam zrozumieć, o czym piszę. Dodatkowo wspomnę o tym, że po siedemnastym wpisie zapisane tam dotychczasowe 'spoilery' utracą swoją spoilerową wartoś i spoilerami już nie będą.
Co do mojego rzycia. Kijowo, nie powiem. Wakacje mijają szybko, a ja siedzę w moim ślicznym namiociku, czytając fanfiction z Gota albo z PJ czy PH. Tak mijają moje wakacje. Filmy, seriale, książki i takie tam też mi towarzyszą. Większość czasu jednak zabiera mi spanie do południa. No cóż, takie życie. 
W niedzielę wyjeżdżam na wieś, łaj-faj nie będzie, więc nie będzie rozdziałów, do piątku (chyba, bo nie wiem ile mi się bedzie tam chciało zostawać).
Dziękuję gorąco za przeczytanie, 
Alayne <4