poniedziałek, 22 czerwca 2015

Chapter XIII - Aiko



Kark i plecy mnie pobolewają. Mimo to poruszam swoimi nogami najszybciej, jak tylko mogę i wspinam się po krętych schodach na trzecie piętro naszego bloku. Po chwili znajduję się już pod naszymi drzwiami, pukam do drzwi. Nie słyszę żadnych kroków ani innych znaków odpowiedzi. Lekko zirytowana grzebię w torbie w poszukiwaniu pęczka kluczyków. Ech, jak zwykle chce, żebym jak najszybciej przyjechała, zaaferowana, a ten nawet drzwi nie otworzy. Taki zarąbisty brat. Naprawdę. Pozazdrościć.
-Thomas!- wołam głośno. - Thomas! 
Nic nie pomaga. Brat jak siedział to siedzi na tym swoim tyłku. W ogóle, czego on ode mnie chciał? Wyszłam ze szpitala tylko po to, żeby mu w czymś pomóc, wydawał się być taki przerażony... Jezu, a co jeżeli go porwali i to dlatego teraz nie otwiera?! Co jeżeli do skrzywdzili?! O mój Boże, jestem taka okropna!
Przekręcam szybko klucz w dziurce. Oczywiście na początku mylę się i przekręcam go w prawą stronę, jakżeby inaczej. Po przekręceniu go w lewo - czyli w prawidłową stronę - wparowuję jak błyskawica Thora, boga piorunów do przedpokoju naszego apartamentu. Jak największy derp rozglądam się i oglądam teren. Z pokoju mojego brata słyszę głosy. Ktoś na kogoś krzyczy. O Boże. 
W brudnych butach kieruję się do kuchni i sięgam po tasak. Przecinam nim folię w dolnej szufladzie. Do sejfu, który od wieków siedzi w naszej szafce, wpisuję kod: 280588. Nigdy nie ogarnę, dlaczego akurat taki mamy kod. Wiele razy siedzieliśmy z Bertiem w salonie i rozgryzaliśmy, dlaczego Thomas wybrał akurat takie, a nie inne cyfry. Hmm. Na pewno się tego kiedyś dowiem.  
Wyciągam z niego naszą jedyną broń palną - starego rewolwera. Wkładam magazynek - tylko cztery kule. Damy radę. Kiedyś używałam miecza i sztyletu, kto by się spodziewał, że kiedyś będę jedynie strzelać z jakiegoś prostego rewolweru.
Powoli, na paluszkach, zbliżam się do sypialni i jednocześnie gabineciku Thomasa. Słyszę stłumione krzyki. Nie wytrzymuje dłużej i otwieram drzwi.
Thomas leży ze swoimi kotami wokół łaszącymi się wokół niego, miaucząc. Brat ucina sobie drzemkę podczas setnego oglądania Krwawych Godów - a więc to stąd te krzyki - którą najwidoczniej mu przerwałam. Biedaczek. Budzi się gwałtownie, prostuje się i rozgląda. Kiedy zauważa mnie stojącą z naładowanym pistoletem, wydaje z siebie przeraźliwy wrzask.
-Rany boskie kobieto! - krzyczy przerażony. - Ogarnij się! Co ty robisz do cholery?!
Opuszczam broń i odkładam ją na półeczkę. Kociaki zdążyły już pouciekać, a ja stoję jak totalny derp z pistoletem leżącym koło mnie. Z telewizora słyszę wciskanie sztyletu w żebra i przeszywający mnie wrzask Catelyn Stark. Zerkam na chwilę na ekran. Myślałam, że zobaczę jeszcze Robba, ale coś mi nie pykło.
-Jezus Maria, co to miało znaczyć?! - mówi trochę spokojniejszym tonem Thomas. 
Przez chwilę jeszcze stoję w milczeniu. Spodziewałam się kilku groźnych porywaczy, zakutego brata i zamordowanych kotów, których krew ociekałaby po podłodze, a zastałam je przytulające się do śpiącej królewny Thomasa, który zapadł w wieczny sen podczas dziewięćdziesiątego dziewiątego maratonu Gry o Tron. Nie wierzę. 
-A już w sumie nic.- zapewniam. Zapomnijmy o tym, okej?
Wdycha nieświeże, ale jednak ładnie pachnące powietrze i krzyczy na mnie:
-Właśnie moja własna siostra miała mnie na celowniku z rewolwerem i niczym Hawkeye mogłaby mnie zastrzelić bez problemu, a ja mam o tym tak po prostu zapomnieć?! 
-Nieważne. -mówię jak w transie. - Zaszła pomyłka. A teraz powiedz mi, czego chciałeś. 
Kładzie niepewnie głowę na poduszce i rozwala się ponownie na łóżku. Przy okazji Thomas 'Niezdara' Butterfield zrzuca płytkę z serialem i pilota za łóżko. Jezus. 
-Tego nie było. - mówi, wyciągając rękę po urządzenie. - A więc tak: mam problem.
Wzdycham. 
-Wiesz, zdążyłam zauważyć.
-Chciałbym zerwać z Ib.
Nagle zastygam w bezruchu, a w mojej głowie pojawiają się dziesiątki, a może nawet setki teorii, dlaczego mój brat chce zerwać z taką gimbusiarą. Tyle możliwych powodów.... Właściwie do głowy przychodził mi tylko jeden. Claire. Czy... Czy mój plan był tak zarąbiście wykokszony, że nawet beze mnie wszystko potoczyło się tak, jak sobie wymarzyłam? Inaczej.
-Thomas... - zaczynam niepewnie, chcąc imitować zawiedzenie. - Dlaczego...?
-Po prostu nie mogę z nią dalej być. - mówi z niesamowitym spokojem duszy. - Istnieje kilka rzeczy, które mi to uniemożliwiają. 
Mam ochotę odpowiedzieć mu: "A jedną z nich jest Claire Rutherford, ginekolog z Homerton, czyż nie?" , ale powstrzymuję się, co jest dla mnie dość dziwne. 
-W takim razie - mówię totalnie podekscytowana, z uśmiechem na twarzy. - nie będę stać na twojej drodze.
Nagle mój telefon zaczyna wibrować w tylnej kieszeni moich spodni i wydobywa się z niego Work Song, mojego dzwonka. 
-Bertie dzwoni, poczekasz chwilę? - zadaję retoryczne pytanie. Oczywiście, że poczeka, a co ma zrobić? Nic nie zrobi.
-Halo?
-Skarbie. - zaczyna dramat. - Mamy problem. A w sumie to nie.
Marszczę brwi.
-Jak to nie? - pytam. - Co się stało?
-Claire jest w szpitalu. - odchrząkuje. - Znaczy, jako pacjent.
-CO?!
Wytrzeszczam oczy.
-Jak to możliwe?! Dobra, zaraz tam jadę! - mówię.
Rozłączam się i chwilę stoję w miejscu, zaczerpując powietrza. Oddycham głęboko i zastanawiam się, co Bertie miał na myśli, mówiąc, że "To nie problem". Jakim cudem to NIE JEST problem?!
-Thomas, ruszaj tyłek, zbieramy się. - nakazuję. - I przebieraj te drechy bo jako mój brat w drechach chodzić nie będziesz. 
-Buuu. - protestuje - A co się w ogóle stało?
-Claire jest w szpitalu.
Wzdycha i wali facepalma.
-O, to musi być ciekawy widok, w końcu ona WCALE tam nie pracuje na co dzień! - mówi ironicznie. 
Przewracam oczami.
-Chłopie, ona tam leży na OIOMie, co ty se tu odpierniczasz! - zganiam go. - Jestem sześć minut starsza, a jeżeli nie chcesz, żebym znowu mówiła do ciebie 'mały braciszku', to spręż tyłek i zdejmuj te drechy!
                                                                                   *** 
Kiedy Thomas przebierał drechy, ja schowałam pistolet do sejfu i dobrze go zabezpieczyłam. Miałam z tym niemałe kłopoty, bo koteły Thomasa schodziły a to do sejfu, a to do szafki. Brrr, krnąbrne jak cholera, chyba tylko Thomas umie je ogarnąć.
-Dobra. - mówi Thomas, wychodząc z sypialni. - Jestem gotowy. Dawaj kluczyki.
-O nie, nie, nie. - protestuję, kręcąc kluczyki od samochodu w rękach. - Ja prowadzę.
-No chyba nie. Oddawaj.
Śmieję się lekko i wychodzimy z mieszkania bez dłuższych, niepotrzebnych protestów. Co prawda Thomas trochę się wkurzył na mnie, ale to nie zmienia faktu, że to nasz samochód, i ja mam święte prawo nim jeździć.
Cóż. Jazda nie była niczym przyjemnym. Parę razy mi zgasło i dostałam opiernicz od Tomka. Kilka razy zrobiłam zygzak i dostałam opiernicz od Tomka. Raz zjechałam w jakiegoś gościa, na szczęście szybko stamtąd uciekliśmy. I dostałam niezły opierdziel od Tomka. 
                                                                                   ***
Kiedy z buta wpadamy do szpitala, widzę Bertiego siedzącego na krzesełku szpitalnym kolo oddziału intensywnej terapii. Bez zastanowienia skaczę mu w ramiona, na co Thomas przewraca oczami i wzrokiem szuka Claire na OIOMie.
-Dobra. To jakiś żart? - pyta. - Nie widzę.... O cholera.
Nie wiele myśli ten mój braciszek. Gwałtownym ruchem otwiera drzwi oddziałowe i biegnie na jej sam koniec. Najprawdopodobniej tam leży Claire, więc wyrywam się już Bertiemu z objęć, ale on mnie zatrzymuje i już więcej nie protestuję.
-Dajmy im chwilę. - mówi mi na ucho. Kiwam głową. - Pierścionka nadal nie znaleźli?
-Nie. - odpowiadam ponuro. - Nie wiem, gdzie on może być. Ale spójrz, dużo ze sobą rozmawiają, on o nią się troszczy.... Może pierścionek nie będzie potrzebny...?
Kładzie głowę na mojej i całuje moje włosy. Ale chwila... czy on płacze?
-Bertie...
Odwracam się szybko w jego stronę. Faktycznie. Na jego policzkach widać mokry ślad po łzie. Ocieram go palcem i przysuwam jego czoło do mojego. Przykro mi.
-Wiem. - mówię. - Ja też chcę wrócić. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Łapie moje ręce i ociepla je swoimi ciepłymi dłońmi. Całuje mnie w policzek i obejmuje.
-Aiko... - mówi zapłakanym głosem. - Wiem, że to nie odpowiednie, ale... To wszystko przez nich. Gdyby Thomas zakochał się w Ib, już dawno odbudowalibyśmy Santoro's. 
-Bertie... Nie wybierasz, kogo kochasz. - tłumaczę. - Claire pewnie też nie spodziewała się, że będzie kochana.
Puszcza moje ręce.
-Wiesz, zbytnio mnie to nie obchodzi. - mówi. - Chcę wrócić do domu, z tobą. Nie z nimi.
Źrenice mi się pomniejszają. Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. 

Od autorki:

Hohoho! A, sorka, to nie te święta. Chodzi o to, że... Już prawie wakacje! Jupi! Świadectwo z pasiorem, 5.45, nie ma bata! A jak u Was w szkole? Ooo, Perszasi Dżekszon. Sorry, mam fangurling. Co do fabuly: Jak widzicie, trochę się pomieszało. Troszku coś jest źle. Coś tu nie pasi! Berciak badass?! Dafaq?! Tak nie może być! A jednak. Coraz bliżej siedemnastego wpisu. Oł jea. Brace yourselves. Mwahahaha. I to tyle. Wypalona jestem.
Wasza Alayne <3                                                   


niedziela, 14 czerwca 2015

Chapter XII - Claire

-Uch, przepraszam pana. - wzdycham.
Podnoszę się z krzesła i wyprowadzam wszystkich oprócz Aiko z gabinetu. Daję Alexowi i Zackowi po łapach, dzięki czemu uspakajają się i odchodzą w swoich czerwonych strojach na swoje miejsca. Jakie losery.
Na mojej twarzy pojawia się uśmiech i spoglądam na mojego gościa. Hm, nie jest brzydki. Ma kasztanowe włosy i czarne oczy. W kieszeni trzyma paczkę Lucky Strike*. W uszach ma te takie awangardowe, wielkie, czarne kolczyki, nie wiem jak je nazwać. Ech, okropieństwo. Może tylko ja tak myślę. Jest ubrany w skórzaną kurtkę i wytarte, jeansowe spodnie. Nosi ze sobą czarną torba. Na nogach nosi czarne trampki. Odciągam od nich wzrok, kiedy czuję jego spojrzenie na moim ciele.
-Słuchaj, nie pamiętam twojego imienia, to znaczy... - jąka się. - Pani doktor Lannister... Znaczy, Rutherford!
Wybucham śmiechem.
-Och, to miała być obraza? - pytam sarkastycznie. - Nie myśl, że nie oglądam.
Przez chwilę przygląda się mnie jak jakiemuś debilowi z miną typu "Co ona do cholery gada?!". O Boże drogi, czyżby był aż takim loserem? No żeby nie wiedzieć, kim są Lannisterzy to jest trochę przesada. W ogóle, dlaczego się tak do mnie zwrócił? Ja? Lannister? Co kurna?
-Em... Nieważne... - mówi, drapiąc się po głowie. - A więc... Gdzie jest pielęgniarka Butterfeld?
Marszczę brwi. Cholera jasna, czego on od niej chce...? Nie wydaje się być przyjazny. Ani godnym zaufania. Jednak nie daję rady się powstrzymać.
-Tak, jak mówiłam. - zaczynam. - Na OIOMie*, prosto, a potem skręcić w lewo i jest już pan przy drzwiach. Wystarczy tylko, że...
-Wolałbym, żeby pani ze mną poszła. - przerywa mi bezczelnie.
Wzdycham.
-Oczywiście. - odpowiadam z dumą.
Idę już w stronę oddziału,  kiedy z mojego gabinetu wybiega Aiko z komórką przy uchu. Na ten dźwięk razem z tym natrętnym gościem odwracamy się.
-...Jasne! Zaraz będę! - mówi do słuchawki. - Claire, muszę iść! Przepraszam!
-Nic się nie stało. - mówię ze spokojem. - Do zobaczenia innym razem.
Macha mi na pożegnanie i niesamowicie szybko biegnie do stacji metra. Co się stało...?
Prycham i dalej idę prosto przed siebie. Słyszę jego kroki. Trochę mnie krępują. Nie czuję się bezpiecznie, jednak nie zwalniam.
Dochodzę do drzwi OIOMu. Już mam nacisnąć klamkę, kiedy ktoś zachodzi mnie od tyłu, zatyka mi usta dłonią i wtrąca do toalety dla mężczyzn. Głowa zaczyna okropnie pulsować.
Przez chwilę chyba jestem nieprzytomna. Otwieram ślepia. Nie czuję moich ust. Są zakneblowane szarą taśmą. Moje nogi są zawiązane wokół rury kibla. Jednak ręce są na tyle słabo związane, że mogę je swobodnie uwolnić. Nie robię tego teraz, bo przede mną stoi ten natręt. I porywacz, jeżeli uwięzienie pani doktor ginekolog w łazience dla mężczyzn w szpitalu, w którym sama pracuje pod pretekstem chęci znalezienia jakiejś pielęgniarki można tak nazwać.
-O, nareszcie - zaczyna. Pewnie zaraz będzie mnie torturować. - Posłuchaj, nie dryj mordy, bo to i tak nic nie da. Lepiej posłuchaj.
Udaję niewiniątko i nawet nie próbuję wydusić z siebie słowa. Niby czuję się zagrożona, ale nie boję się. Jedyne, o co się teraz martwię, to o to ile pacjentów czeka na mnie na korytarzu.
Nagle coś zaczyna mnie szczypać. Piecze mnie. Oddycham szybko i płytko. Wychylam głowę na tyle, ile mogę, i zauważam, że moje ramię krwawi.
Zaczynam się trząść. Moja rana jest otwarta. Cholera jasna! Mój fartuch lekarski jest zalany rubinowym płynem. Krople, które już opadły skrzepły. Wyję z bólu.
-Słuchaj mnie! - krzyczy. - Jeżeli nie chcesz podwójnego rozlewu, nie wierć się tak. A więc... Gdzie jest ten pierścionek?!
Pierścionek? Tracę krew, a jemu chodzi tylko o jakiś... pierścionek?!
Nie odzywam się. Widać, że jest tak nieogarnięty, że zakneblował mi usta, a potem kasze mi mówić. Zero logiki w tym małolacie.
-...gdzie ona jest...? Że niby tutaj? - ktoś mówi do siebie zza toalety.
Nagle ktoś zaczyna dobijać się do drzwi, poirytowany, że są zamknięte. Szukają mnie.
Zaaferowany pan porywacz rozgląda się na wszystkie strony, a potem bierze do ręki swoją torbę i uderza mnie. Jedyne, co słyszę, to:
-Wyślij mi pocztówkę.
Tracę przytomność.

                                                                             ***

-...Claire! Wstawaj! - ktoś wrzeszczy mi do ucha. Rozpoznaję w nim głos Alexa. - Ło cholera! Leć po Lauren, albo po Littleton! SZYBKO!
Otwieram ponownie oczy. Nade mną stoi Alex, rozwiązując mi supełki. Czuję lekkość, ale po chwili przypominam sobie o ranie. Na samą myśl zaczynam wrzeszczeć.
Zanim nadążam się obejrzeć, koło mnie pojawia się również Lauren, jakaś inna pomocnica i Zack.
-Bier ją na nosze! - krzyczy Alex.
-Ale nie mam! - odpowiada mu Zack.
Lauren wzdycha nerwowo.
-No to bier ją na ręce, ty mysi móżdżku! - wrzeszczy na niego.
Po chwili jestem już na rękach Zacka, a moje ramię zwisa i nadal krwawi.
O co mu w ogóle chodziło? Gdzie jest ten gość? Jakiś pierścień....?
-Słuchajcie, szybko, tutaj, na OIOM i zszywać, teraz! - wydaje rozkaz Lauren.
Przez moją skórę przeciska się igła. Czuję zapach spirytusu. Zaraz zacznie dopiero szczypać. Zaciskam zęby i o mało co nie wydaję z siebie przepełnionego bólem wrzasku. Na moim włosach czuję zapach krwi Pewnie powinnam zemdleć, ale dość juz mam tego. Oddycham na spokojnie, ignorując przeszywający ból.
-...już! - mówi ktoś. - Pani doktor, zaraz będzie po wszystkim!
Staram się odwracać wzrok. Myśleć o czymś przyjaznym.... Ale zaraz.... To kolejna z tych wizji....?

Od autorki:

No to dobra dobra! Pracowity weekend! Aż dwa wpisy! Combo psze państwa! No więc tak: co do wpisów, to jak widzicie są dosyć krótkie i mnie to bardzo smuci :( Ale dobrze, że są. Ogólnie czas spędzam fantastiko wszystko gites majonez i jest cudownie. Juz prawie koniec szkoły, więc luzik arbuzik. W wakacje mam zamiar robić tyyyle rzeczy, że się chyba nie pomieszczę z moimi planami. Granie, czytanie, pisanie i oglądanie są na pierwszym planie. Hehe. W ogóle to na Falenie ostatnio sporo się dzieje, tak teraz zauważyłam. Kler porywajo, potem jom zszywajo, jakies takie wizje, nie wizje... Ale tera bedzie niezła akcja. Będzie się działo. No, ale jedno jest pewne: w wakacje będzie w cholerę gorąco. Fak bigos.
Podziwiam wszystkich, którzy wyczekują i komentują, którzy są ze mną.
Alayne StarePole <3
 

wtorek, 2 czerwca 2015

Chapter XI - Aiko

Popijam kolejny łyk herbaty. Patrzę za okno. Wspaniały dzisiaj dzień. Słońce świeci, śniegu już prawie nie ma, deszcz nie pada, a temperatura jest na tyle wysoka, że wystarczyłoby założyć tylko jakąś koszulkę i cienką kurtkę. To wszystko jest za oknem, a ja siedzę przed nim i piję mega gorącą herbatę sypaną. Czas ruszyć tyłek.
Uchylam kubek po raz ostatni i wkładam go do zlewu. Zalewam wodą z kranu i zakładam na siebie długą, za szeroką jak dla mnie bluzę Thomasa. Czuję się jak kilka lat temu, kiedy byliśmy tacy młodzi... Tęsknię za tamtym czasem. Wdycham zapach ubrania. Mmm. Uwielbiam jego zapaszek. Taki... delikatny. Pachnie odrobinę kobiecymi perfumami. Nie, żebym coś sugerowała. A może jednak. Ach, nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jego reakcję na mnie w jego bluzie.
Hm... Ale gdzie on jest? Najprawdopodobniej pojechał do Claire. O, tak. Tak, tak, tak, tak. Szybko przemieszczam się i wbiegam do kuchni. Pakuję do jednorazowego pudełka na ciasta szarlotkę i wpycham jeszcze dwie torebki ulubienicy Claire, zielonej herbaty Twinings*. W końcu już trochę już ją znam.  Sięgam po klucze od drzwi wejściowych. Przekręcam je w dziurce i wychodzę.
Opuszczając wieżowiec opróżniam jeszcze skrzynkę pocztową z ulotek reklamowych. Nic ciekawego. Czym prędzej biegnę do stacji metra. No cóż, nie ma Tomka, nie ma innego wyjścia. Sama zrobiłam prawo jazdy, ale z bratem mamy wspólny samochód. No, w sumie, to Ford jest jego, bo... Ja jeździłam po prostu wcześniej! Teraz jeżdżę tylko TROSZKĘ mniej!
Mijam cały Hyde Park* i jestem już przy Buckingham Palace*. Z kieszeni spodni wyciągam zapasowy bilet w dwie strony i kasuję go przez kasownik. Orientuję się szybko w liniach metra i biegnę na właściwy peron. Pociąg już stoi, a drzwi powoli się zamykają. Wskakuję do niego, w końcu takie ekstremalne czynności to moja specjalność, nawet w ciąży. No, nawet w piątym miesiącu ciąży.
Podróż zajmuje mi jakieś dziesięć minut. Z całą pewnością sądzę, że mogę stwierdzić, że metro w Londynie jest najszybszym metrem na całym świecie. Z uśmiechem na twarzy podskakuję i wychodzę ze stacji. Mój niesamowicie nudny dzień zaraz się skończy!
Przed Homerton biorę głęboki wdech, jak jakaś studentka przed uniwersytetem w filmach amerykańskich. Następnie wchodzę do środka i wzrokiem wypatruję, czy na korytarzu nie urzęduje sobie Claire. No nie widzę jej, więc kieruję się do jej gabinetu. YOLO.
Już mam otworzyć drzwi, kiedy zza pleców słyszę:
-Hej, nie tak szybko, to teren prywatny! - mówi głośno ruda kobieta. - Tutaj jestem!
Claire podchodzi do mnie i radośnie mnie wita. Nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej. Co się stało? Spotkała Thomasa? Nie mogę się powstrzymać i pytam:
-A co Ty taka wesoła? - chichoczę.
Lekko się rumieni i drapie się po ognisto rudych włosach. 
-E tam, ja, wesoła? - kpi sama z siebie. Ta, to do niej podobne. - Nic się takiego nie stało.
Wzruszam ramionami, ale dalej rozkręcam temat.
-A był tu mój brat? - pytam i posyłam jej krzywy uśmiech.
Rzuca mi gwałtowne spojrzenie i czerwieni się jak burak. Wytrzeszcza oczy i zaczyna obryzać paznokcie, chociaż nigdy nie widziałam, żeby coś takiego robiła.
-B-był... Ale tylko n-na chwilę... - mówi niepewnie.
-Ojejku, jeszcze potrafię rozpoznać kłamliwych ludzi. - zmuszam ją do wyznania prawdy. - Był tu na dłużej, przecież miał cię zgarnąć.
Jej twarz promienieje.
-Ale nadal tu jesteś. - rzeczę. - Podejrzewam, że ruda pani doktor postanowiła zostać na dłuższą zmianę?
Kiwa głową. Nie wierzę. Przecież mieli gdzieś wyjść, na randkę, no nie wiem, na cokolwiek. W Santoros's wszystko poszło jak po maśle, kiedy nie chciałam, żeby byli razem. A teraz? Z całego serca tego chcę, ale żadnemu z nich nie chce się tyłka ruszyć! Nosz cholera jasna!
-Ech, trudno. - mówię znużona. - Mogę wejść?
Chyba dopiero teraz zauważyła, że trzymam coś dla niej w rękach.
-A, jasne, jasne! - przytakuje.
Jednak zachowuje się, jak by była zakochana. Jeeeezuuuu. Niektórych ludzi nie zrozumiesz na Chiny i Japonię.
Kieruje mnie do gabinetu i karze mi się rozgościć na krześle, podczas gdy ona idzie do pokoju socjalnego. Kiedy przychodzi, ja rozkładam ciasto i herbaty, a ona przynosi widelczyki i dwa talerze i dwie, porcelanowe filiżanki. Jednak inteligentna z niej kobieta. Niezłe synchro. Dzwoni mi telefon. Cholera jasna. Tomek.
-Tomek, czego ty chcesz? - mówię głośnym szeptem. - Nie możesz później drynknąć?!
-Srala, srala, gdzie ty jesteś cholero jedna?! - wrzeszczy mi do telefonu.
-Nie tym tonem! - zganiam go. - Jak ty sie do swojej najdroższej siostry wyrażasz?!
-No przepraszam Aiko...
Ło. Czy to nie była ironia?! No to świętujmy!
-Dobra, nieważne. Już idę, CLAIRE! - krzyczę do słuchawki.
Robię nacisk na jej imię, żeby mój jakże inteligentny brat mógł się połapać, gdzie jestem.
-Shit! Ty jesteś u Claire w Homerton?! - pyta zaniepokojony.
-Nie no bracie Nobla ci! - krzyczę do słuchawki.
Claire podnosi brew, mieszając swoją herbatę.
-Dobra, ja kończę. Cześć, braciszku. - żegnam się.
-Pa, Śnieżko. Pozdrów panią doktor ode mnie. - mówi, na co przytakuję. 
Odkładam słuchawkę.
Przesyłam Claire pozdrowienia, na co niezbyt ku memu zdziwieniu się czerwieni i karze mi również pozdrowić Thomasa. Na pewno jest zakochana po uszy. Oł jea. #sukces
Po chwili ktoś puka do drzwi i wchodzi do gabinetu.
-Przepraszam. - zaczyna męski głos. - Doktor Lan... Rutherford.
-Tak jest? - pyta serdecznie Claire.
-Gdzie mogę znaleźć Lauren Fro... Butter... Butterfield? 
Młodzieniec zerka na mnie, a ja na niego. Przecież to... Przecież to Arthur*!
-Pielęgniarki można znaleźć na OIOMie. Chyba, że... - nie kończy.
-ARTHUR?! To ty jesteś Arthur Potter! - krzyczę.
Zdumiony chłopak wygląda, jakby tylko udawał zaskoczonego.
-Ale beka!
Do gabinetu wbijają jeszcze kolejne dwie cholery: Zack i Alex.
-Claire, Claire! On mnie BIJE! - wrzeszczy Alex.
-No chodź tu, cienka fryto! - krzyczy Zack.
Claire robi facepalm.
-A co ja jestem, matka?! Uspokoić się! - o kurde, zaczyna się. - TO NIE JAKIEŚ POBOJOWISKO, tylko CHOLERNY SZPITAL!
Faktycznie, w walce między Zackiem a Alexem zawsze wygrywa Claire. 

Od autorki:

Dobra, koniec tego bekowego wpisu xD Nie było mnie równy miesiąc. Jestem debilem. Choruję na dawna od dzieciństwa. Przepraszam. Ale i tak ten wpis jest tak bekowy, że zaraz jebne xD
Przypisy:
*Twinings - słynne londyńskie herbaty, najprawdopodobniej dostępne w Polsce
*Hyde Park - największy pod względem powierzchni park w Londynie
*Buckingham Pałace - tu: stacja metra w Londynie znajdująca się na linii Victoria, Piccadily oraz Jubilee
*Arthur - wygląd i cechy bohatera znajdują się w zakładce Postaci
Dziękuję za przeczytanie,
Wasza Alayne <3