sobota, 14 lutego 2015

Chapter I [1/2] - Claire

Usłyszałam dzwonek budzika. Podniosłam się i otworzyłam oczy. Wyciągnęłam rękę i wyciszyłam poranny alarm. Położyłam się z powrotem na łóżko i zamknęłam ślepia. Na nieszczęście o tej porze samochody już jechały do prac swoich kierowców, więc piski opon zakłócały mój sen. Otworzyłam oczy i ziewnęłam. Wstałam z wygodnego materacu. Odgarnęłam rude włosy i popatrzyłam w lustro. Położyłam dłonie na komodzie.
-Witaj. – powiedziałam do siebie. – Kolejny wspaniały dzień w pracy. Przygotuj się.
Odsunęłam drzwi od sypialni i widziałam całe moje małe mieszkanie. Widziałam kuchnię, mały salon i białe drzwi od łazienki. Tu, na Baker Street nie mogłam pozwolić sobie na większy dom, jednak tyle mi wystarczało. Podeszłam do lodówki i wzięłam dwa jajka. Rozbiłam je o zlew i wylałam na wcześniej przygotowaną patelnię z masłem. Wymieszałam drewnianą łyżką i przeniosłam jajecznicę na talerz. Włożyłam kromkę chleba do starego tostera. Wyciągnęłam widelec z szuflady i położyłam na blacie. Tost już wyskoczył, więc położyłam go na swoje miejsce na talerzu i zjadłam przygotowane śniadanie.
Założyłam ubrania przygotowane wczoraj. Były to pończochy, granatowa spódnica poniżej kolan, biała koszula i również granatowy, elegancki żakiet, jak na panią doktor przystało.
W szpitalu pracowałam od roku jako ginekolog. Miałam dwadzieścia siedem lat. Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkałam w Glasgow, pracowałam w klinice, ale zbytnio tego nie pamiętam, bo szybko przeniosłam się z bratem do Notting Hill. Tam starałam się zdobyć jakąś pracę, ale na marne. Dostałam robotę w szpitalu Homerton, więc postanowiłam się przeprowadzić ponownie na Baker Street, bo studiowałam medycynę na Oxfordzie.
Spojrzałam jeszcze raz w lustro. Moje włosy były okropnie rozczochrane i w żadnym wypadku nie pasowały do mojego eleganckiego żakietu. Sięgnęłam więc po szczotkę i rozczesałam siano na włosach. Zrobiłam szybkiego warkocza francuskiego i założyłam czarne buty do kostek. Przeszłam do przedpokoju, włożyłam czarny, długi płaszcz. Zasłoniłam głowę białym beretem, a szyję szalem w tym samym kolorze. Wzięłam torbę przygotowaną dzień wcześniej i rozejrzałam się raz jeszcze po mieszkaniu. Wyszłam do pracy.
Musiałam przejść tylko paręnaście metrów, aby znaleźć się na stacji metra, z którego zawsze korzystałam. Ta na Baker Street była w pewien sposób wyjątkowa, gdyż na tej ulicy, dokładnie pod numerem 221B, mieszkał w XIX wieku słynny detektyw Sherlock Holmes, o którym wszystkie powieści znajdują się na moim regale z książkami. Ściany całej stacji były zrobione z cegieł, co było jedynym takim przypadkiem w całym Londynie. Nawet przed nią stał pomnik detektywa.
Aby dotrzeć do szpitala Homerton, musiałam przejechać linią Bakerloo pięć stacji, a następnie przesiąść się na linię Północną i jechać sześć stacji aż do Euston. Nie była to krótka droga, ale zawsze miałam na nią prawie godzinę.
Zeszłam po schodach. Na zewnątrz padał śnieg, zima w pełni. Zaspy śnieżne nie dawały mieszkańcom miasta chwili wytchnienia. Podeszłam do automatu wydającego bilety i kupiłam ten w dwie strony. Odebrałam resztę.
Przechodziłam przez bramki, kiedy automat kasujący bilety uciął mi bilet. Nie mogłam przejść, a bilet utknął. Okropnie się zdenerwowałam, bo oznaczało to wydanie podwójnej sumy pieniędzy.
Już się obróciłam, kiedy zatrzymał mnie wysoki, młody, postawny mężczyzna.
-Proszę, pani doktor. – rzekł, podając mi jeden ze swoich biletów.
Byłam nieco zdziwiona, ale przyjęłam papierek i podziękowałam. Skąd mnie znał?
Dzięki nowemu biletowi przeszłam przez okropne bramki i trafiłam idealnie na pociąg. Tajemniczy mężczyzna wszedł za mną usiadł na przeciwko. Dopiero teraz dobrze mu się przyjrzałam.
Miał ciemne włosy, oczy o odcieniu kawy z mlekiem, a jego usta uśmiechały się do mnie. Karnacja była jasna, sylwetka szczupła. Był wysoki. Nosił rurki, białą koszulę, którą było widać przez rozpiętą kurtkę. Miał wysokie buty na zimę, ale nie nosił czapki ani szalika.
-Pani doktor już do szpitala? – zapytaj, wciąż się uśmiechając.
-Aye. Nie pamiętam jednak pana imienia...
-Bo się do tej pory nie spotkaliśmy. – oznajmił. – Nazywam się Alexander Humbert. Jestem ratownikiem w Homerton.
-Ach. – westchnęłam. – Rozejrzał się już pan po szpitalu. Wie pan, kim jestem.
-Oczywiście, pani Claire Rutherford.

Od autorki:

Witam! Dziękuję z miejsca za przeczytanie pierwszej połowy rozdziału! Pewnie rozdziały będą się pojawiać w całości, ale na razie uzupełniam inne strony. Co do rzeczy ogólnych, to na stronie "O Blogu" wszystko powinno się niedługo znaleźć. Inspiracja szczerze mówiąc przyszła znikąd, tak po prostu. Postaram się, aby jak najwięcej z niej udało mi się wykorzystać. Jak na dziś, życzę miłych walentynek, ja zabieram się do uzupełniania i dalszego kształtowania bloga!

Alayne

5 komentarzy:

  1. Dzięki za podziękowanie za przeczytanie. ^^ Widzę, że robiliśmy research, jeśli chodzi o linie metra.
    Ładna oprawa graficzna.
    :P
    Będę czytać.
    Wierna czytelniczka Maggie4455

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że Ci się podoba ^^ Linie metra musiały zostać sprawdzone, żeby ogółem wszystko stało się bardziej realistyczne ;) Ale wszystko poza tym staram się pisać sama :*

    OdpowiedzUsuń
  3. To dobrze, że podchodzisz do tego poważnie, Alayne. :P To widać, naprawdę.

    Maggie4455 (tak, tak, wierna czytelniczka)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie chce mi się komentować <3 Ja tam żyję jutrzejszą wycieczką xD
    Taka kawaii piosenka mi leci w tle <3 Weź napisz coś kawaii T.T Poczebuję więcej cukru, no! T.T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Waitwaitwait...
      Aye?
      Bosze, Julek!
      Ty oglondałeś FT?

      Usuń