Kark i plecy mnie pobolewają. Mimo to
poruszam swoimi nogami najszybciej, jak tylko mogę i wspinam się po krętych schodach
na trzecie piętro naszego bloku. Po chwili znajduję się już pod naszymi
drzwiami, pukam do drzwi. Nie słyszę żadnych kroków ani innych znaków
odpowiedzi. Lekko zirytowana grzebię w torbie w poszukiwaniu pęczka kluczyków. Ech,
jak zwykle chce, żebym jak najszybciej przyjechała, zaaferowana, a ten nawet
drzwi nie otworzy. Taki zarąbisty brat. Naprawdę. Pozazdrościć.
-Thomas!- wołam głośno. - Thomas! Nic nie pomaga. Brat jak siedział to siedzi na tym swoim tyłku. W ogóle, czego on ode mnie chciał? Wyszłam ze szpitala tylko po to, żeby mu w czymś pomóc, wydawał się być taki przerażony... Jezu, a co jeżeli go porwali i to dlatego teraz nie otwiera?! Co jeżeli do skrzywdzili?! O mój Boże, jestem taka okropna!
Przekręcam szybko klucz w dziurce. Oczywiście na początku mylę się i przekręcam go w prawą stronę, jakżeby inaczej. Po przekręceniu go w lewo - czyli w prawidłową stronę - wparowuję jak błyskawica Thora, boga piorunów do przedpokoju naszego apartamentu. Jak największy derp rozglądam się i oglądam teren. Z pokoju mojego brata słyszę głosy. Ktoś na kogoś krzyczy. O Boże.
W brudnych butach kieruję się do kuchni i sięgam po tasak. Przecinam nim folię w dolnej szufladzie. Do sejfu, który od wieków siedzi w naszej szafce, wpisuję kod: 280588. Nigdy nie ogarnę, dlaczego akurat taki mamy kod. Wiele razy siedzieliśmy z Bertiem w salonie i rozgryzaliśmy, dlaczego Thomas wybrał akurat takie, a nie inne cyfry. Hmm. Na pewno się tego kiedyś dowiem.
Wyciągam z niego naszą jedyną broń palną - starego rewolwera. Wkładam magazynek - tylko cztery kule. Damy radę. Kiedyś używałam miecza i sztyletu, kto by się spodziewał, że kiedyś będę jedynie strzelać z jakiegoś prostego rewolweru.
Powoli, na paluszkach, zbliżam się do sypialni i jednocześnie gabineciku Thomasa. Słyszę stłumione krzyki. Nie wytrzymuje dłużej i otwieram drzwi.
Thomas leży ze swoimi kotami wokół łaszącymi się wokół niego, miaucząc. Brat ucina sobie drzemkę podczas setnego oglądania Krwawych Godów - a więc to stąd te krzyki - którą najwidoczniej mu przerwałam. Biedaczek. Budzi się gwałtownie, prostuje się i rozgląda. Kiedy zauważa mnie stojącą z naładowanym pistoletem, wydaje z siebie przeraźliwy wrzask.
-Rany boskie kobieto! - krzyczy przerażony. - Ogarnij się! Co ty robisz do cholery?!
Opuszczam broń i odkładam ją na półeczkę. Kociaki zdążyły już pouciekać, a ja stoję jak totalny derp z pistoletem leżącym koło mnie. Z telewizora słyszę wciskanie sztyletu w żebra i przeszywający mnie wrzask Catelyn Stark. Zerkam na chwilę na ekran. Myślałam, że zobaczę jeszcze Robba, ale coś mi nie pykło.
-Jezus Maria, co to miało znaczyć?! - mówi trochę spokojniejszym tonem Thomas.
Przez chwilę jeszcze stoję w milczeniu. Spodziewałam się kilku groźnych porywaczy, zakutego brata i zamordowanych kotów, których krew ociekałaby po podłodze, a zastałam je przytulające się do śpiącej królewny Thomasa, który zapadł w wieczny sen podczas dziewięćdziesiątego dziewiątego maratonu Gry o Tron. Nie wierzę.
-A już w sumie nic.- zapewniam. Zapomnijmy o tym, okej?
Wdycha nieświeże, ale jednak ładnie pachnące powietrze i krzyczy na mnie:
-Właśnie moja własna siostra miała mnie na celowniku z rewolwerem i niczym Hawkeye mogłaby mnie zastrzelić bez problemu, a ja mam o tym tak po prostu zapomnieć?!
-Nieważne. -mówię jak w transie. - Zaszła pomyłka. A teraz powiedz mi, czego chciałeś.
Kładzie niepewnie głowę na poduszce i rozwala się ponownie na łóżku. Przy okazji Thomas 'Niezdara' Butterfield zrzuca płytkę z serialem i pilota za łóżko. Jezus.
-Tego nie było. - mówi, wyciągając rękę po urządzenie. - A więc tak: mam problem.
Wzdycham.
-Wiesz, zdążyłam zauważyć.
-Chciałbym zerwać z Ib.
Nagle zastygam w bezruchu, a w mojej głowie pojawiają się dziesiątki, a może nawet setki teorii, dlaczego mój brat chce zerwać z taką gimbusiarą. Tyle możliwych powodów.... Właściwie do głowy przychodził mi tylko jeden. Claire. Czy... Czy mój plan był tak zarąbiście wykokszony, że nawet beze mnie wszystko potoczyło się tak, jak sobie wymarzyłam? Inaczej.
-Thomas... - zaczynam niepewnie, chcąc imitować zawiedzenie. - Dlaczego...?
-Po prostu nie mogę z nią dalej być. - mówi z niesamowitym spokojem duszy. - Istnieje kilka rzeczy, które mi to uniemożliwiają.
Mam ochotę odpowiedzieć mu: "A jedną z nich jest Claire Rutherford, ginekolog z Homerton, czyż nie?" , ale powstrzymuję się, co jest dla mnie dość dziwne.
-W takim razie - mówię totalnie podekscytowana, z uśmiechem na twarzy. - nie będę stać na twojej drodze.
Nagle mój telefon zaczyna wibrować w tylnej kieszeni moich spodni i wydobywa się z niego Work Song, mojego dzwonka.
-Bertie dzwoni, poczekasz chwilę? - zadaję retoryczne pytanie. Oczywiście, że poczeka, a co ma zrobić? Nic nie zrobi.
-Halo?
-Skarbie. - zaczyna dramat. - Mamy problem. A w sumie to nie.
Marszczę brwi.
-Jak to nie? - pytam. - Co się stało?
-Claire jest w szpitalu. - odchrząkuje. - Znaczy, jako pacjent.
-CO?!
Wytrzeszczam oczy.
-Jak to możliwe?! Dobra, zaraz tam jadę! - mówię.
Rozłączam się i chwilę stoję w miejscu, zaczerpując powietrza. Oddycham głęboko i zastanawiam się, co Bertie miał na myśli, mówiąc, że "To nie problem". Jakim cudem to NIE JEST problem?!
-Thomas, ruszaj tyłek, zbieramy się. - nakazuję. - I przebieraj te drechy bo jako mój brat w drechach chodzić nie będziesz.
-Buuu. - protestuje - A co się w ogóle stało?
-Claire jest w szpitalu.
Wzdycha i wali facepalma.
-O, to musi być ciekawy widok, w końcu ona WCALE tam nie pracuje na co dzień! - mówi ironicznie.
Przewracam oczami.
-Chłopie, ona tam leży na OIOMie, co ty se tu odpierniczasz! - zganiam go. - Jestem sześć minut starsza, a jeżeli nie chcesz, żebym znowu mówiła do ciebie 'mały braciszku', to spręż tyłek i zdejmuj te drechy!
***
Kiedy Thomas przebierał drechy, ja schowałam pistolet do sejfu i dobrze go zabezpieczyłam. Miałam z tym niemałe kłopoty, bo koteły Thomasa schodziły a to do sejfu, a to do szafki. Brrr, krnąbrne jak cholera, chyba tylko Thomas umie je ogarnąć.
-Dobra. - mówi Thomas, wychodząc z sypialni. - Jestem gotowy. Dawaj kluczyki.
-O nie, nie, nie. - protestuję, kręcąc kluczyki od samochodu w rękach. - Ja prowadzę.
-No chyba nie. Oddawaj.
Śmieję się lekko i wychodzimy z mieszkania bez dłuższych, niepotrzebnych protestów. Co prawda Thomas trochę się wkurzył na mnie, ale to nie zmienia faktu, że to nasz samochód, i ja mam święte prawo nim jeździć.
Cóż. Jazda nie była niczym przyjemnym. Parę razy mi zgasło i dostałam opiernicz od Tomka. Kilka razy zrobiłam zygzak i dostałam opiernicz od Tomka. Raz zjechałam w jakiegoś gościa, na szczęście szybko stamtąd uciekliśmy. I dostałam niezły opierdziel od Tomka.
***
Kiedy z buta wpadamy do szpitala, widzę Bertiego siedzącego na krzesełku szpitalnym kolo oddziału intensywnej terapii. Bez zastanowienia skaczę mu w ramiona, na co Thomas przewraca oczami i wzrokiem szuka Claire na OIOMie.
-Dobra. To jakiś żart? - pyta. - Nie widzę.... O cholera.
Nie wiele myśli ten mój braciszek. Gwałtownym ruchem otwiera drzwi oddziałowe i biegnie na jej sam koniec. Najprawdopodobniej tam leży Claire, więc wyrywam się już Bertiemu z objęć, ale on mnie zatrzymuje i już więcej nie protestuję.
-Dajmy im chwilę. - mówi mi na ucho. Kiwam głową. - Pierścionka nadal nie znaleźli?
-Nie. - odpowiadam ponuro. - Nie wiem, gdzie on może być. Ale spójrz, dużo ze sobą rozmawiają, on o nią się troszczy.... Może pierścionek nie będzie potrzebny...?
Kładzie głowę na mojej i całuje moje włosy. Ale chwila... czy on płacze?
-Bertie...
Odwracam się szybko w jego stronę. Faktycznie. Na jego policzkach widać mokry ślad po łzie. Ocieram go palcem i przysuwam jego czoło do mojego. Przykro mi.
-Wiem. - mówię. - Ja też chcę wrócić. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Łapie moje ręce i ociepla je swoimi ciepłymi dłońmi. Całuje mnie w policzek i obejmuje.
-Aiko... - mówi zapłakanym głosem. - Wiem, że to nie odpowiednie, ale... To wszystko przez nich. Gdyby Thomas zakochał się w Ib, już dawno odbudowalibyśmy Santoro's.
-Bertie... Nie wybierasz, kogo kochasz. - tłumaczę. - Claire pewnie też nie spodziewała się, że będzie kochana.
Puszcza moje ręce.
-Wiesz, zbytnio mnie to nie obchodzi. - mówi. - Chcę wrócić do domu, z tobą. Nie z nimi.
Źrenice mi się pomniejszają. Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
Od autorki:
Hohoho! A, sorka, to nie te święta. Chodzi o to, że... Już prawie wakacje! Jupi! Świadectwo z pasiorem, 5.45, nie ma bata! A jak u Was w szkole? Ooo, Perszasi Dżekszon. Sorry, mam fangurling. Co do fabuly: Jak widzicie, trochę się pomieszało. Troszku coś jest źle. Coś tu nie pasi! Berciak badass?! Dafaq?! Tak nie może być! A jednak. Coraz bliżej siedemnastego wpisu. Oł jea. Brace yourselves. Mwahahaha. I to tyle. Wypalona jestem.
Wasza Alayne <3